Kierowanie się celami długoterminowymi w wychowywaniu dzieci

24.03.2023

Wychowanie dzieci – największe wyzwanie dla kobiety. 

Zadziwiało mnie od zawsze to, iż większość kobiet w pewnym momencie życia tak mocno odczuwa chęć bycia matką i posiadania dzieci, ale dość słabo zastanawia się nad tym, jaką matką chcą potem być. Czy chce wychowywać dziecko w sposób raczej konserwatywny, zachowując tradycyjne role, czy może neutralnie pod względem płci?  A może chce dać dziecku dużo swobody, zawsze pozwolić mu uczestniczyć w decyzjach lub najpierw obserwować, a potem pozwolić mu działać? 

Ja również w okolicach moich 30 urodzin poczułam, że jestem gotowa na bycie matką. Miałam już całkiem konkretne wyobrażenie o tym, jaką matką chcę być. Z jednej strony wpływ na to jaką mamą chce być miały niemieckie rodziny, z którymi pracowałam jako opiekunka do dzieci i które bardzo mnie inspirowały swoim pełnym szacunku traktowaniem dzieci, a z drugiej strony były to pierwsze polskie matki z mojego najbliższego otoczenia, których wychowanie często pokazywało mi, jakich wzorców zachowań nie chciałabym mieć jako matka. 

Moją dewizą – od samego początku – było to, że niemowlak sam nie wie, co jest dla niego najlepsze, więc ja jestem po to, by nadać kierunek, mieć przed oczami cele długoterminowe i nie dać się odciągnąć od realizacji celów płaczem dziecka. 

Często obserwuję u rodziców, że nie mogą wytrzymać (emocjonalnie) płaczu dziecka i dlatego szybko dają dziecku to, za czym akurat w tym momencie płacze. Zawsze dziwi mnie, że rodzice uważają takie zachowanie jako „znak” miłości. A przecież w pierwszych miesiącach życia płacz dziecka jest jedynym sposobem na wyrażenie czegoś i nawiązanie z nami kontaktu.

Najlepszym przykładem dla mnie jest uczenie dziecka zasypiania. 

Kiedy dzieci się rodzą, nie wiedzą, do czego służy dzień, a do czego noc. Może zauważają niewielką różnicę między dniem a nocą, ale w końcu to my uczymy je (także poprzez własne zachowanie), że noc jest do spania.  

To samo dotyczy zachowań związanych z zasypianiem. Zanim zostałam matką, doskonale wiedziałam, że nigdy nie będę kołysać swojego dziecka do snu wieczorem, a co gorsza kłaść się obok niego i czekać aż zaśnie. Tak mnie to irytowało w moim środowisku matek, że już długo przed tym zanim zostałam mamą obiecałam sobie (nawet z byłym mężem, z którym nawet nie miałam dzieci), że nigdy nie nauczę swojego dziecka takich rzeczy. Opiekowałam się wieloma niemieckimi dziećmi  (często wieczorami) i nigdy nie widziałam niemieckiej mamy, która wieczorem kładła się z dzieckiem w łóżku i czekała aż zaśnie….. Mama czy tata po krótkim czytaniu na głos lub czymś podobnym wychodzili z pokoju i dziecko samo zasypiało w łóżku. 

Kiedy byłam w ciąży, polecono mi książkę „Schlaf gut mein kleiner Schatz“ autora Gary Ezzo, („Śpij spokojnie mój mały skarbie” – niestety nie ma jej w polskim wydaniu), w której autor bardzo konkretnie opisuje, że nawet dopiero co urodzone – noworodki bardzo szybko zapamiętują rytuały i zasady i zachowują się zgodnie z nimi. To jeszcze bardziej utwierdziło mnie w przekonaniu, że dotrzymam swojego postanowienia o niekołysaniu dziecka do snu wieczorem lub leżeniu obok niego i czekaniu aż zaśnie. 

I faktycznie, kiedy urodził się mój syn, wprowadziłam to w życie. Miałam tak jasno określony cel długoterminowy (nauczyć syna samodzielnego zasypiania wieczorem), że właściwie nie był to wielki problem. Pamiętam jeszcze, że przez pierwsze wieczory trochę płakał, ale gdy zorientował się, że już go nie biorę na ręce tylko zostawiam w łóżeczku, to rzeczywiście przestawał płakać i zasypiał. Wieczorami mieliśmy zawsze te same rytuały – trochę ciemniej w pokoju, ta sama muzyka do zasypiania, ta sama zabawka kręcąca się nad jego głową… Byłam niezmiernie dumna z siebie i z niego, że ten czas wieczorem, kiedy byłam już potężnie zmęczona, przebiegał tak harmonijnie. Cieszyłam się też, że teraz jako mama wreszcie mogłam głośno o tym mówić, że można dziecko nauczyć zasypiać samemu …. Od czasu do czasu musiałam oczywiście walczyć z argumentami typu: „No, ale wasze dziecko nie jest tak skomplikowane jak moje, albo to czy tamto”, ale co najmniej dopuszczano mnie teraz do głosu jako mamę, a ja mogłam pokazać na naszym przykładzie, że jest możliwe, aby dziecko zasypiało samo w łóżku. 

Zadziwiający był jednak fakt, że nigdy nie myślałam o tym, jak to będzie z tym zasypianiem w ciągu dnia (nie byłam świadoma, że niemowlęta przez pierwsze kilka tygodni zasypiają trzy lub cztery razy dziennie). I ta sytuacja była naprawdę ciekawa. Oczywiście w ciągu dnia mój syn tuż przed zaśnięciem był zmęczony i marudził, a ja zaczynałam go kołysać do snu lub jeździć wózkiem tam i z powrotem. Gdy to zauważyłam w drugim lub trzecim tygodniu życia mojego syna, zastanawiałam, dlaczego tak źle zasypia w ciągu dnia i  dlaczego zawsze muszę go kołysać do snu.  Aż w końcu uświadomiłam sobie, że sama go tego nauczyłam… Potem krótko próbowałam (bez większego przekonania), żeby zasypiał w ciągu dnia  tak samo bezproblemowo jak wieczorem, ale nie bardzo mi się to udawało. Do czasu, gdy w siódmym tygodniu życia mojego syna, tak mnie denerwowało jego zasypianie w ciągu dnia, że postanowiłam to teraz zmienić. Zrozumiałam, że nie chcę spędzać dnia na kołysaniu go do snu 2-3 razy dziennie. Miałam już wtedy bardzo jasne przekonanie wewnętrzne, że musi być możliwe, aby zasypiał samodzielnie również w ciągu dnia. We wspomnianej książce była też mowa o tym, że potrzebujesz maksymalnie 14 dni, aby zmienić nawyki dziecka związane ze spaniem. Byłam teraz gotowa do walki o zmianę nawyków spania mojego syna! Wystarczyły trzy dni, aby mój syn zrozumiał, że coś się zmieniło. Wprowadziłam też kilka rytuałów, aby uświadomić mu, że nadeszła pora snu. Płakał przez kilka minut przez te trzy dni, ale miałam w głowie swój długoterminowy cel – nauczyć dziecko zasypiać i wykorzystać te zasoby energii i wolnego czasu na coś sensowniejszego niż kołysanie go do snu czy jeżdżenie wózkiem po mieszkaniu lub jeszcze gorzej (widziane u znajomych) – włączanie suszarki do włosów czy odkurzacza – metoda, która i tak po kilku tygodniach przestaje działać. 

Tę samą metodę stosowałam przy odstawianiu dziecka od piersi. Po pełnych 5 miesiącach karmienia piersią byłam gotowa na wprowadzenie dziecku pokarmów stałych. Byłam naprawdę fizycznie bardzo zmęczona. Przerywany sen przez pięć miesięcy wykańczał mnie fizycznie i psychicznie. Chciałam w końcu przespać chociaż 5 godzin na raz bez ciągłego budzenia przez moje dziecko (wielki szacunek dla wszystkich mam, które karmią dłużej piersią, zważywszy że ja nie karmiłam syna na żądanie tylko co trzy godziny ).  Z wyżej wymienionej książki dowiedziałam się również, że dzieci podczas karmienia piersią również potrzebują zasad i nie trzeba ich przystawiać do piersi za każdym razem, gdy płaczą lub marudzą. Przejęłam tę zasadę również i przez pięć miesięcy karmiłam synka co trzy godziny (z zegarkiem w ręku).  Oczywiście na początku miałam wątpliwości, czy nie powinnam karmić synka piersią za każdym razem, gdy płakał, marudził ale po kilku dniach zauważyłam, że przyzwyczaił się do tego rytmu. Oczywiście dzięki temu miałam już od samego początku dosyć ustrukturyzowany dzień, dzięki czemu mogłam dość szybko zostawić syna z opiekunką na te dwie – trzy godziny bez konieczności ciągłego odciągania mleka. Minusem tej zasady było to, że syn przejął ten zwyczaj również w nocy i ja wtedy również byłam budzona z nim co trzecią godzinę (jeśli nie poszłam spać na czas z wieczornym karmieniem piersią, to wtedy  po godzinie lub dwóch od zaśnięcia znów byłam budzona). 

Kiedy w szóstym miesiącu życia podałam synkowi wieczorem butelkę ze sztucznym mlekiem, miałam wielkie nadzieję, że wtedy będzie najedzony znacznie dłużej i nie będzie już więcej chciał jeść co trzecią godzinę w nocy. Ale tak się nie stało. Wcale nie chodziło o głód, ale o przyzwyczajenie, że co trzecią godzinę dostawał coś do jedzenia. Kiedy zorientowałam się, że sztuczne mleko nie pomaga w nocy (cały czas myślałam jeszcze, że jest głodny i dlatego budzi się co trzecią godzinę) przerzuciłam się na kaszkę dla niemowląt i pomyślałam: „No, teraz będzie najedzony i prześpi dłużej noc”. Ale nie chodziło o to, że syn jest nienajedzony, tylko o przyzwyczajenie do jedzenia co trzecią godzinę. Miałam jeszcze nadzieję, że syn się przestawi i kontynuowałam karmienie kaszką przez kolejne dwa tygodnie, ale to nie pomogło. Dokładnie w siódmym miesiącu życia mojego syna byłam gotowa  na przełamanie nawyku jedzenia w nocy. Podjęcie jasnej decyzji i posiadanie w głowie długoterminowego celu (przesypianie nocy, by mieć siłę i cierpliwość w ciągu dnia) jest kluczowe. Kiedy podjęłam tą decyzje, postanowiłam też dodać nowe rytuały wieczorem, żeby syn zauważył, że coś się zmieniło.  Zaczęłam wtedy myć mu zęby (albo raczej dziąsła) taką silikonową nakładką na palec z odrobiną pasty do zębów dla niemowlaków. 

Z wielką miłością, zaufaniem i pewnością siebie tłumaczyłam mu też, że teraz myjemy zęby, bo nie jemy już w nocy (co zrozumiał z moich wyjaśnień, nie wiem….). 

Wystarczyły trzy noce, by zrozumiał, o co chodzi. Tylko trzy noce, ale te trzy noce były dla mnie odczuwalne jak dwa tygodnie. Zmiana nawyków sennych dziecka może trwać maksymalnie do 14 dni.  Bardzo wyraźnie pamiętam pierwsze przebudzenie po trzech godzinach i chęć jedzenia. Pogłaskałam go krótko, szepnęłam, że ma spać i położyłam się dalej do spania (spał na dostawce przy łóżku). To go nie przekonało. Płakał, czasem przez 5 minut, czasem przez 10 minut, czasem przez 15 minut. Najdłuższe minuty, jakie kiedykolwiek przeżyłam. I tak było przez trzy noce z rzędu. Trzy długie dla mnie noce, co trzecia godzina płacz. Było to dla mnie bardzo trudne emocjonalnie, czasem wychodziłam do salonu i myślałam, że wyrwę sobie włosy, bo nie mogłam wytrzymać emocjonalnie tego płakania. Było mi tak przykro. W takich chwilach wątpiłam w siebie, we wszystkie teoretyczne rady i chciałam ustąpić, aby ułatwić sobie w tym momencie….Wytrzymać, aby nauczyć dziecko czegoś ważnego jest naprawdę trudne. Moje życie jako mamy pokazało mi to tak często. Często, gdy ulegamy dziecku, nie będąc konsekwentnymi, nie robimy tego z powodu dziecka, robimy to z powodu siebie. Nie potrafimy znieść pewnych emocji dziecka takich jak smutek, złość, strach. W moich oczach jest tak ważne, aby mieć na uwadze cele długoterminowe. Nie możemy uchronić naszego dziecka przed emocjami w życiu. My jako rodzice jesteśmy przede wszystkim odpowiedzialni za przygotowanie dziecka do życia, nawet wtedy, gdy nas przy nim nie ma albo gdy nas zabraknie. I owszem, brzmi to ciężko, zwłaszcza gdy jest to kilkumiesięczne dziecko, ale tak się zaczyna rodzicielstwo i odpowiedzialność. Jasne, są rzeczy, które same się ułożą (żadne dziesięcioletnie dziecko nie pije w nocy mleka …. albo żadna matka nie leży w łóżku z piętnastoletnim synem i nie czeka, aż ten zaśnie, ale faktycznie są dzieci, które są karmione w nocy dłużej niż zwykle (nawet piją kakao!) albo matki małych przedszkolaków, które nie mogą wyjść wieczorem, dopóki dziecko nie zaśnie. A pora pójścia spać jest przy starszych dzieciach coraz późniejsza, a cierpliwość matki coraz mniejsza….

Mój syn ma teraz 13 lat i mogę tylko potwierdzić, że przy wychowywaniu dzieci zawsze warto mieć na uwadze cele długoterminowe. Ale żeby mieć na uwadze cele długoterminowe, trzeba też jasno określić, co jest dla mnie ważne w wychowaniu dzieci. To, co jest dla Ciebie ważne i dlaczego jest ważne, pomaga nam wytrwać nawet w trudnych chwilach. 

Wszyscy znamy tę sytuację, kiedy nie jesteśmy do końca przekonani i pytamy dzieci, czy chcemy zrobić coś wspólnie, co może nie jest dla dziecka aż tak bardzo ekscytujące , ale ważne i zdrowe. Jeśli sami nie jesteście do końca przekonani, dzieci też to czują. 

Jeśli jesteś głęboko przekonana, że dziecko nie powinno pić kakao w nocy lub zauważasz, że zarwane noce doprowadzają Cię do granic fizycznych i psychicznych, łatwiej będzie Ci konsekwentnie wprowadzać swoje postanowienia w życie!

A to opłaca się zawsze!

Szczęśliwi zrelaksowani rodzice mają szczęśliwe zrelaksowane dzieci!

Życzę Ci powodzenia w zmianie złych nawyków swojego dziecka!

Do tego tematu polecam książkę: „Śpij dobrze mój mały skarbie” Gary Ezzo (niestety dostępna tylko w języku niemieckim –„Schlaf gut mein kleiner Schatz“).

Honorata Rauss

Moją podróż rozwoju osobistego rozpoczęłam krótko przed czterdziestką, a moimi głównymi inspiratorami byli i nadal są niemieccy mentorzy tacy jaki Laura Malina Seiler, Robert Betz, Veith Lindau oraz w obszarze związków miłosnych amerykańscy terapeuci tacy jak Esther Perel czy tez John Gottman.

Udostępnij wpis

Facebook
Twitter / X
LinkedIn
Pinterest
Telegram

Sześciomiesięczny program transformacyjny dla par po zdradzie

Czy doświadczyłeś/aś zranienia, zdrady lub rozczarowania w związku? Czy mimo to wierzysz, że Twoja relacja zasługuje na drugą szansę? Ten program jest właśnie dla Ciebie – niezależnie od tego, czy chcesz odbudować obecny związek, rozpocząć nowy rozdział, czy odnaleźć się jako singiel.

Mogą Cię zainteresować

W tym blogu dam ci wiele impulsów co zrobić, gdy chcesz definitywnie zakończyć ten niechciany trójkąt, w którym tkwicie od jakiegoś czasu – gdy zdrada w waszym związku wyszła na światło dzienne.
W tym blogu kontynuuję temat stawiania granic, opiszę kilka podstawowych typów ludzi, którzy mają problem ze stawianiem granic lub też przekraczają nieustannie granice innych. Pomogę ci uzyskać jasność w tym temacie, tak abyś w sposób kulturalny, ale stanowczy zadbał*a o swoje granice w relacjach.
Temat stawiania granic wciąż ma niestety dość złą reputację: Jeśli częściej mówisz „nie”, szybko jesteś etykietowany jako niesympatyczny*a lub samolubny*a. W rzeczywistości jednak stawianie granic jest aktem miłości – zarówno wobec siebie, jak i wobec innych.