Kryzysy małżeńskie, kryzysy życiowe

25.05.2023

Czy w ogóle zdawalibyśmy sobie sprawę w życiu, że jesteśmy szczęśliwi, gdybyśmy nie mieli w życiu okresów nieszczęścia? 

Mam 46 lat i mogę teraz z pełnym przekonaniem powiedzieć, że każdy kryzys życiowy wprowadzał mnie na wyższy poziom życia. 

Czy było warto? – TAK. Czy było to łatwe – NIE. Czy chciałabym, aby moje życie wróciło do poziomu, na którym byłam przed kryzysami? Zdecydowanie nie.

Ludzie rozwijają się, gdy odczuwają wielki ból. Nikt z nas nie czuje, że musi się zmienić, poprawić lub otworzyć, kiedy siedzi wygodnie w strefie komfortu….

Kiedy patrzę wstecz na swoje życie, widzę, że miałam dwa życia. Jedno przed moim midlife-crises (kryzys wieku średniego) – fazę mniej świadomą – i jedno po.  Odkąd podczas mojego kryzysu wieku średniego uświadomiłam sobie, że mam przecież tylko jedno życie, wszystko się zmieniło. Tak naprawdę zdałam sobie wtedy sprawę, że nic się nie zmieni, jeśli sama nie zmienię czegoś w swoim życiu.  

Kryzys wieku średniego jest bardzo wyśmiewany w naszym społeczeństwie. Większość ludzi ma na myśli dziką 40-latkę, która wychodzi w każdą sobotnią noc i upija się bez umiaru oraz 50-letniego mężczyznę, który spędza godziny na siłowni, aby uformować swoje ciało, a następnie zaciąga każdą nadarzającą się kobietę do łóżka. 

Nie wiem, skąd się biorą te uprzedzenia, mogę tylko powiedzieć, że zupełnie inaczej przeżywa się kryzysy wieku średniego w moim środowisku i w czasach współczesnych. 

„Czy to jest wszystko, co życie ma mi do zaoferowania? Czy chcę dalej tak żyć? Czy żyję naprawdę swoim życiem, czy tylko spełniam oczekiwania innych? – to były pytania, które zadawałam sobie w czasie mojego midlife-crisis. 

Nie jest łatwo zadać sobie szczere pytania, a potem szczerze na nie odpowiedzieć. Szczególnie, gdy znasz siebie i wiesz, że za tym musi iść działanie i że nie ma odwrotu. 

Przez wiele tygodni spędzałam czas na słuchaniu różnych podcastów, wykładów i książek, które badały sens życia. Rozwiązałam wiele testów osobowości, wszystko zapisywałam i ciągle myślałam o tym, kim jestem, jak żyję i jak chcę żyć. Zadawałam sobie pytania o moje wartości, o to, co jest dla mnie w życiu cenne i jakie obszary życia są dla mnie najważniejsze. Przyjrzałam się dokładnie każdej dziedzinie mojego życia (związek, praca, finanse, przyjaźnie itp.) i zadawałam sobie pytanie, czy chcę coś zmienić w tej dziedzinie. Długi proces, szamotanie uczuciami, emocjami, wewnętrzne decyzje i odważne kroki, które wprowadzałam w życie. 

Pamiętam, jak po raz pierwszy zadałam sobie pytanie: „Co bym teraz zmieniła, gdybym się w ogóle nie bała!”. Zadawałam to pytanie w każdym obszarze mojego życia, a następnie szczerze na nie odpowiadałam. Kiedy teraz czytam swój pamiętnik z tamtego okresu, to naprawdę nie mogę uwierzyć, że tak niesamowicie bałam się decyzji, które wtedy chciałam podjąć, a teraz nie mogę zrozumieć, jak można było się ich tak strasznie bać. 

Bałam się na przykład ogromnie przejścia z pełnego etatu na część. Od dawna czułam, że przy moim 40-godzinnym tygodniu pracy (czyli byciu w firmie przez minimum 45 godzin tygodniowo, bo tu doliczano niepłatne przerwy) to po prostu za dużo dla mnie. 

Bałam się złożyć ten wniosek nie dlatego, że praca na pół etatu nie była możliwa w Niemczech lub w mojej firmie – wręcz przeciwnie – 99% matek w mojej firmie i w moim małym niemieckim mieście pracowało na pół etatu. Jedyną różnicą między mną a pozostałymi matkami było to, że wszystkie te matki przeszły z pełnego etatu na niepełny zaraz po powrocie z urlopu macierzyńskiego lub wychowawczego. Miałam być pierwszą w mojej firmie i w moim małym niemieckim miasteczku, która odważyła się ubiegać o niepełny etat po tym, jak przez trzy pełne lata pracowała na pełen etat z tym samym małym dzieckiem. W tamtych czasach było to niezwykłe, a argument: „Chcę żyć spokojniej” lub „Mój syn potrzebuje mnie teraz bardziej” albo jeszcze gorzej „Mój mąż potrzebuje mojego wsparcia” nie były argumentami akceptowanymi w średnio rozwiniętych korporacjach. 

Nie mogę uwierzyć, ile czasu zajęło mi zebranie odwagi i złożenie wniosku. Miesiące spędziłam na szukaniu wymówek, tłumacząc sobie raz po raz, że przecież nie jest tak źle i że może da się tak dalej pracować i żyć. 

Aby uniknąć tej decyzji, wpadłam na inny pomysł, że może powinnam wziąć udział w kuracji dla matek (4 tygodnie, które są opłacane przez kasę chorych w Niemczech, gdzie matka może odreagować stres). Wówczas mój lekarz zakładowy zapewniał mnie, że pracodawca (lub mój przełożony) dostanie tylko krótkie powiadomienie, że idę do takiego sanatorium ze względu na ból kręgosłupa. Powiedział, że większość pracowników ma bóle pleców i że nie zostanie to negatywnie zauważone, jeśli wyjadę na taką kurację. Ale po wypełnieniu wszystkich wniosków z kasy chorych i emerytalnych oraz otrzymaniu pisma, że zostanę wysłana do sanatorium ze względu na przeciążenie psychiczne, wycofałam się. Nie chciałam, żeby mój pracodawca i wszyscy współpracownicy pomyśleli, że jestem chora psychicznie. 

Ale w pewnym momencie podjęłam jasną decyzję – od przyszłego roku będę pracować na pół etatu. Temat – podejmowania jasnej decyzji – powtarza się na moim blogu – i wtedy już wiedziałam – co jest postanowione to jest zrobione. 

W moim długim procesie decyzyjnym największą obawą było to, że pracodawca mnie zwolni. Gdy podjęłam decyzję, miałam nagle zaufanie i wiarę w to, że nie zostanę z tego powodu zwolniona. Byłam przekonana, że znajdzie się jakieś rozwiązanie, które pozwoli mi pracować na pół etatu. I tak też się stało. Ten kryzys życia zawodowego pokazał mi, że warto walczyć o swoje życie i realizować własne interesy. Żaden pracodawca ani przełożony nie będzie wiedział, co jest dla Ciebie dobre i czego potrzebujesz w tej chwili! Trzeba to samemu odkryć i samemu zmienić. 

Oprócz kilku kryzysów życiowych, które wpłynęły na moje życie zawodowe, miałam kilka naprawdę bolesnych kryzysów małżeńskich. 

Niestety nie poradziłam sobie z pierwszym kryzysem w moim pierwszym małżeństwie, ale wnioski wyciągnęłam po latach. Wówczas, po wielu miesiącach kryzysu, daliśmy sobie 6 miesięcy na uratowanie naszego małżeństwa. Najdłuższe 5 miesięcy jakie kiedykolwiek przeżyłam (po 5 miesiącach podjęłam decyzję o rozstaniu).  Kiedy walczy się o małżeństwo w pojedynkę (przynajmniej takie miałam wrażenie, że robię wszystko, by ratować nasze małżeństwo, a ówczesny mąż wciąż nie wiedział, czy chce ze mną zostać), taki czas jest naprawdę trudny i niesamowicie długi. 

Po tym kryzysie małżeńskim – patrząc teraz z perspektywy czasu – gdy poradziłam sobie z kilkoma kryzysami małżeńskimi w moim kolejnym małżeństwie, mogę tylko polecić każdemu małżeństwu terapię par lub wsparcie coach*ki. Kiedy przeżywa się kryzys, trudno jest znaleźć rozwiązanie samemu lub stwierdzić, co tak naprawdę jest problemem. I nie zawsze chodzi o miesiące terapii. Czasami wystarczy dobra rozmowa (lub medytacja czy hipnoza) z doświadczonym terapeutą, mentorem czy trenerem, by rozplątać węzeł, by jakieś emocje puściły…. Mój obecny mąż i ja nigdy nie oszczędzaliśmy pieniędzy na dobrego terapeutę małżeńskiego. Pamiętam jeden z naszych kryzysów małżeńskich, kiedy mąż zarezerwował dla nas terapię u wspaniałego coacha Wolframa Zurhorsta. W tamtym czasie wystarczyła jedna rozmowa, by puściły emocje.  Jestem mu tak bardzo wdzięczna…Po miesiącach kryzysu małżeńskiego, kiedy naprawdę byliśmy u kresu sił emocjonalnych, niekończącymi się dyskusjami i kłótniami, wystarczyła jedna sesja coachingowa, abyśmy ponownie zdecydowali się na siebie, a nie na rozstanie. 

Ten kryzys małżeński wyniósł nasze małżeństwo na wyższy poziom. Otworzyliśmy się ponownie bardziej na siebie i zyskaliśmy większe zaufanie, że możemy wyjść z każdego kryzysu małżeńskiego silniejsi i rozwijać się wspólnie dalej jako para. 

Kryzys tożsamości – tak, faktycznie go miałam. Może nie zrozumieją tego ludzie, którzy nigdy nie opuścili swojej ojczyzny. 

Dla Niemców jestem zbyt polska, dla Polaków jestem zbyt niemiecka, Portugalczycy w ogóle mnie nie rozumieją.

Czy znasz pytanie, które kiedyś zadawano dzieciom w Polsce: „Czy bardziej kochasz mamusię czy tatusia?”. Dokładnie tak samo czuję się z pytaniem, czy jestem bardziej niemiecka czy polska. Wtedy odpowiadam. „tak i tak”

Największą potrzebą ludzi jest „przynależność”. Chciałam też przynależeć. Chciałam być akceptowana przez Niemców, kiedy przeprowadziłam się do Niemiec w wieku 30 lat, ale nie chciałam też stracić moich polskich przyjaciół. Chciałam imprezować w Polsce, aby nie zostać oznaczona jako „zbyt sztywna” (co tłumaczy się jako „zbyt niemiecka”). W Niemczech chciałam być uznana za poważną, mądrą kobietę (według badań ludzie, którzy dużo żartują, mają etykietę „głupich” – ludzie, którzy rozmawiają na poważne tematy i ostrzegają przed niebezpieczeństwami, są postrzegani jako „mądrzejsi”). Długo próbowałam zabiegać  o obie strony, aż zdałam sobie sprawę, że nie jest możliwe dogodzenie wszystkim. Zawsze będą ludzie, którzy mnie oceniają, którzy mnie nie rozumieją i nigdy nie będę w stanie wyjaśnić wszystkim, dlaczego jestem taka, jaka jestem i dlaczego robię to, co robię….

Bycie odrzuconym, a czasem niesprawiedliwie ocenionym boli tak długo, jak długo nie masz jasności co do tego, kim jesteś. Dopóki nie wiesz, kim jesteś i  po co jesteś tu na tej ziemi, będziesz rozdarty co do tego jak powinieneś / chcesz żyć (zakładając, że w ogóle zadajesz sobie to pytanie). Długi proces, który czasem jest bolesny, zwłaszcza gdy zdajesz sobie sprawę, że po drodze tracisz kilka ważnych ci osób, ale nie możesz zmusić nikogo do zrozumienia cię, a czasem to część drogi do siebie….

Nie jestem ani Niemką, ani Polką, jestem po prostu Honoratą – częścią tego świata i  nie ma drugiej takiej jak ja.

Literatura:

  • O kryzysach małżeńskich: „Kochaj siebie a nieważne z kim się zwiążesz” – Eva-Maria Zurhorst
  • Podcast Evy-Marii i Wolframa Zurhorsta: „Miłość może wszystko” (tylko w języku niemieckim)
  • O sensie życia: „Kawiarnia na końcu świata”, „Wielka piątka” John Strelecky
  • W kwestiach tożsamości: „Żyj swoim życiem! – Bądź sobą” Robert Betz (tylko w języku niemieckim)

Honorata Rauss

Moją podróż rozwoju osobistego rozpoczęłam krótko przed czterdziestką, a moimi głównymi inspiratorami byli i nadal są niemieccy mentorzy tacy jaki Laura Malina Seiler, Robert Betz, Veith Lindau oraz w obszarze związków miłosnych amerykańscy terapeuci tacy jak Esther Perel czy tez John Gottman.

Udostępnij wpis

Facebook
Twitter / X
LinkedIn
Pinterest
Telegram

Sześciomiesięczny program transformacyjny dla par po zdradzie

Czy doświadczyłeś/aś zranienia, zdrady lub rozczarowania w związku? Czy mimo to wierzysz, że Twoja relacja zasługuje na drugą szansę? Ten program jest właśnie dla Ciebie – niezależnie od tego, czy chcesz odbudować obecny związek, rozpocząć nowy rozdział, czy odnaleźć się jako singiel.

Mogą Cię zainteresować

W tym blogu dam ci wiele impulsów co zrobić, gdy chcesz definitywnie zakończyć ten niechciany trójkąt, w którym tkwicie od jakiegoś czasu – gdy zdrada w waszym związku wyszła na światło dzienne.
W tym blogu kontynuuję temat stawiania granic, opiszę kilka podstawowych typów ludzi, którzy mają problem ze stawianiem granic lub też przekraczają nieustannie granice innych. Pomogę ci uzyskać jasność w tym temacie, tak abyś w sposób kulturalny, ale stanowczy zadbał*a o swoje granice w relacjach.
Temat stawiania granic wciąż ma niestety dość złą reputację: Jeśli częściej mówisz „nie”, szybko jesteś etykietowany jako niesympatyczny*a lub samolubny*a. W rzeczywistości jednak stawianie granic jest aktem miłości – zarówno wobec siebie, jak i wobec innych.